Tomasz K Tomasz K
132
BLOG

Podzielona Polska, Podzielona Ameryka

Tomasz K Tomasz K USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Obserwując wizytę Donalda Trumpa, trudno było nie dostrzec jak bardzo różni się optyka Waszyngtonu i Warszawy. Trump w swoim wystąpieniu u boku prezydenta Dudy opisywał swoją politykę wobec całego świata, a podczas wystąpienia przed Pomnikiem Powstania Warszawskiego przemawiał jako lider zachodniej cywilizacji. Nasz prezydent z kolei rzadko kiedy wychodził poza sprawy regionu. W sprawy wielkiego świata poniekąd wmieszał nas Trump, chwaląc się polskim wsparciem dla jego polityki wobec Syrii i Korei Północnej. Trudno zresztą odbierać to jako coś innego niż wsparcie moralne. Polska i USA biorą udział w politycznej rozgrywce na zupełnie innych poziomach i dysponują zupełnie innymi możliwościami. Jednak jak pokazała wizyta Donalda Trumpa rozgrywki wewnętrzne, w jakich biorą udział politycy i media w obu państwach są zaskakująco podobne.

Zarówno w Polsce, jak i w USA można mówić o upadku debaty publicznej, scena polityczna w tych państwach zdominowana jest przez dwa silne obozy, które są niezdolne do postrzegania swoich politycznych rywali jako cokolwiek innego niż śmiertelnego wroga. W takich warunkach fakty tracą znaczenie. Są sprowadzone do roli broni przeciw drugiej stronie. Nikogo nie obchodzi to, co się zdarzyło, tylko to jaką narracje można zbudować na temat wroga. Idealnie to widać na przykładzie wizyty Donalda Trumpa. Jest to niewątpliwy sukces rządu. Przeczy ona tezie o postępującej izolacji Polski i daje nadzieje na zacieśnienie współpracy z największym mocarstwem na świecie. Oczywiście opozycja nie może zaakceptować takiej interpretacji, więc szybko pojawiły się tezy, jakoby wizyta amerykańskiego prezydenta nic nie znaczyła. Jeśli jakieś wydarzenie służy przeciwnikowi, to trzeba je zdyskredytować. Usłyszeliśmy, więc że Trump odwiedził Polskę tylko po to, by odespać podróż przed o wiele ważniejszym szczytem G20.

Podobnie ma się sprawa po drugiej stronie Atlantyku. Konserwatywni komentatorzy w USA nie szczędzą pochwał swojemu prezydentowi po wizycie w Warszawie. Ben Shapiro, jeden z najpopularniejszych konserwatywnych podcasterów, stwierdził nawet, że przemówienie wygłoszone przez Trumpa w Warszawie było najlepszym z jego dotychczasowych wystąpień. Trump wygłosił w Warszawie konserwatywny manifest nowego lidera wolnego świata. Zneutralizował przy tym najpoważniejsze argumenty przeciwników jego polityki zagranicznej. Wrogie Trumpowi media często przypominały, że nigdy nie potwierdził on gwarancji zawartych w 5. artykule traktatu północnoatlantyckiego. Nieustannie też sugerowano mu niejasne związki z Rosją.

W Warszawie taka narracja powinna rozsypać się w pył. W kraju, który czuje się stale zagrożony rosyjską polityką, Trump jasno uznał zasadę kolektywnej obrony w ramach NATO i zapowiedział, że dzięki amerykańskiej polityce skończy się zagrożenie gazowym szantażem. Co w takiej sytuacji pozostało liberalnym dziennikarzom? Kolejne oskarżenia o współprace z Putinem. By czyż jest lepszy prezent dla Putina niż oskarżenie w Warszawie CNN o rozpowszechnianie „fake news”? Cóż, mi przychodzi do głowy parę rzeczy, które bardziej ucieszyłyby Putina, ale kiedy komuś zależy na okładaniu przeciwnika po głowie, to każdy kij się nada. Szybko też pojawiły się kolejne równie absurdalne zarzuty. Nawet sam pomysł obrony zachodniej cywilizacji został skrytykowany. Bo przecież zachód to jedynie eufemizm na określenie białych ludzi. Kto więc chciałby bronić zachodu? Tylko jakiś rasista!

Wizyta Trumpa była sukcesem konserwatystów, więc to lewa strona została zmuszona do nieporadnych ataków. Tylko czy w przypadku prawej strony mama do czynienia ze znacząco lepszym podejściem? Trudno to porównywać. Prawa strona nie jest wolna od problemów, ale dominują tu inne zjawiska. Zarówno polscy, jak i amerykańscy konserwatyści cierpią na syndrom oblężonej twierdzy, który w praktyce uniemożliwia racjonalną dyskusję na temat strategii.

Prezydent Trump mógłby osiągnąć o wiele, więcej niż do tej pory mu się udało. Wystarczy, by zmienił lekko strategie komunikacyjną i wykazał się odrobinę bardziej konstruktywną postawą wobec kongresu. Tylko czy wśród amerykańskich prawicowców jest miejsce na rozmowę na ten temat? Wystarczy tylko wspomnieć o tym, że Trump mógłby zrobić coś lepiej, a natychmiast otrzyma się łatkę „nevertrumpera”. W Polsce sytuacja wygląda podobnie. Mamy wielu prawicowych publicystów życzliwych obecnej władzy. Życzliwych na tyle, by ostrzegać ją przed potencjalnymi błędami. Problem w tym, że dla zwolenników rządu, władza nie popełnia żadnych błędów. Sugerować cokolwiek innego to sprzedać się wiadomym siłom.

Patrząc na te podobieństwa, trudno nie zapytać o to, skąd one się wzięły. Myślę, że kluczem są tu ostanie 8 lat rządów w Polsce i USA. Przez ten czas u władzy w obu tych państwach znajdowały się „partie elit” (cudzysłów jest tu bardzo ważny). Grupy, które z jakiegoś powodu uważają się za moralnie i intelektualnie lepsze od reszty społeczeństwa. I co więcej, były w tym przekonaniu uświadamiane przez media oraz rozmaitych celebrytów. Środowiska te przystępowały do ostatnich wyborów z przekonaniem, że nie mają z kim przegrać, a jednak przegrali. I ta przegrana kompletnie ich rozbiła. Pozostawiła ich rozbitych i coraz bardziej sfrustrowanych. Czy ktoś jest w stanie wymienić liderów partii demokratycznej? Albo powiedzieć wokół kogo mogłaby się zjednoczyć opozycja w Polsce? Opozycji bez przywództwa i bez pomysłu na siebie pozostają jedynie coraz ostrzejsze ataki.

Z kolei druga strona po 8 latach upokorzeń po raz pierwszy uzyskała głos. W Ameryce bardziej chodzi o prostych ludzi, do których odwoływał się Trump niż o partie republikańską, ale uczucia pozostają te same. Przez 8 lat Ci ludzie musieli znosić krytykę, ze wszystkich stron, więc dziś nie będą znosić nawet rad od przyjaciół.

Czy podziały polityczne podziały będą nadal się pogłębiać? Szczerze mówiąc, większe nadzieje na poprawę sytuacji budzi Polską, a to ze względu na system polityczny. Myślę, że sytuacje w naszym kraju może oczyścić dopiero pojawienie się nowej siły na naszej scenie politycznej. Siłą, która nie będzie dalej ciągnąć starych wojen. W USA coś takiego trudno sobie wyobrazić. Jedyną szansą tam wydaje się odejście demokratów od wizerunku „partii elit” i pochylenie się nad problemami prostych ludzi. Tylko czy sami demokraci mają na to ochotę?

Tomasz K
O mnie Tomasz K

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka